Dnia 20 września 2014 r., jury 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego w  Warszawie w składzie:

- Agnieszka Przepiórska - aktorka

- Kuba Kowalski – reżyser

- Jacek Wakar - dziennikarz, krytyk teatralny

- Marek Bartkowicz – przedstawiciel publiczności

Po obejrzeniu w dniach od 16 do 20 września 2014 roku dziewięciu przedstawień  konkursowych postanowiło nie przyznawać nagrody Grand Prix.

Jury przyznało:

- Nagrodę za najlepsze przedstawienie Festiwalu wysokości 3500 zł spektaklowi „Od przodu i od tyłu” w wykonaniu Mateusza Nowaka w reżyserii Stanisława Miedziewskiego z Domu Kultury Węglin w Lublinie.

- Główną nagrodę aktorską w wysokości 3500 zł Przemysławowi Bluszczowi za rolę w przedstawieniu „Samospalenie” z Fundacji Sztuki Orbis Pictus.

- Nagrodę aktorską wysokości 2000 zł Michałowi Napiątkowi za rolę w przedstawieniu „Sex, drugs and rock’n’roll” z Teatru Powszechnego im. Zygmunta Huebnera w Warszawie.

Wyróżnienie w wysokości 1000 zł Bartoszowi M. Martynie za spektakl autorski „Performer” z Warszawskiego Teatru Tańca.

      "MonoMono" nr 6    

„OD PRZODU I OD TYŁU” NUMEREM 1!

Wielkim zwycięzcą 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego i laureatem nagrody za najlepsze przedstawienie został spektakl „Od przodu i od tyłu”.

 

Rozmowa z Mateuszem Nowakiem – aktorem i współautorem scenariusza monodramu.

 

Gratuluję zwycięstwa. Jak się pan czuje parę minut po ogłoszeniu werdyktu?

Czuję się bardzo szczęśliwy, bo jest to wiele czasu poświęconego pracy, wiele nerwów przed spektaklem, ogromny wysiłek podczas grania. Wygrana to dla mnie, po ludzku, ogromna radość. Nagrody bywają lub nie, ale takie chwile są absolutnie cudowne, mógłbym teraz skakać ze szczęścia (śmiech).

Tym bardziej, że jest pan także współautorem scenariusza…

Tak, jestem współautorem scenariusza i koncepcji spektaklu. Oddaję szacunek swojemu reżyserowi, jest to cudowna współpraca. Stanisław Miedziewski jest reżyserem, którego siła i talent inspirują mnie i pobudzają do działania. To zaszczyt z nim pracować.

Cała uwaga była skupiona jednak na panu. Jakie to uczucie być twarzą spektaklu?

To jest ogromna odpowiedzialność za to, żeby widzowie nie mieli poczucia straconego czasu. Dochodzą do tego estetyka, warsztat i technika, ale przede wszystkim chodzi o to, jak mówi Irena Jun, „aby nie znudzić”.

Jakie plany na przyszłość?

Gdybyśmy nie wracali dzisiaj do Lublina, to Warszawa byłaby nasza (śmiech). Jutro idziemy jednak do pracy. Można spodziewać się kontynuacji mojej monodramatycznej pasji – jest plan, aby powstał trzeci monodram. Mam nadzieję wrócić na Przegląd w przyszłym roku.

 

Już od pierwszych chwil spektaklu aktor zaskakuje widzów kilkuminutową melosylabizacją, podczas której nie oszczędza relacji (raczej nie politycznej) Stanisława Augusta i carycy Katarzyny. Potem jest jeszcze lepiej – Mateusz Nowak z niezwykłą łatwością przeobraża się w kilkanaście postaci – m.in. Casanovę, władczynię czy króla, zmieniając przy tym mimikę, głos i gestykulację. Pomaga mu także oszczędna scenografia i wielofunkcyjny, pomysłowy kostium pozwalający na przemianę w każdego z przedstawionych bohaterów, co ułatwia widzom rozpoznanie, z kim mają do czynienia. Żadna z wymienionych postaci nie uniknie krytyki, obnażone zostaną wszystkie wady społeczeństwa. […] Aktor poprzez zróżnicowane stylistycznie słownictwo oraz trampki połączone z sarmackim strojem bezlitośnie przypomina, że przywary społeczeństwa i jego przedstawicieli nie zmieniają się po dziś dzień, a polityka wciąż pozostaje grą pozorów i pustych słów. A więc śmialiśmy się z samych siebie?  (Judyta Banaszyńska, „MonoMono” 2014, nr 5)

 

„Od przodu i od tyłu” okiem widza:

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Bardzo aktualny spektakl, mam wrażenie, że historia zatacza koło.

Kasia

 

Bardzo wciągający, hipnotyzujący spektakl. Jestem zafascynowana odtwórcą.

Asia

 

Judyta Banaszyńska

 

 

STWORZENIE NAPIĘCIA, ALE NIE PRZESYTU

 

12. OPMW już za nami, a mnie przypadł zaszczyt rozmowy ze zdobywcą głównej nagrody aktorskiej – Przemysławem Bluszczem.

 

Akcja monodramu rozgrywa się w 1968 r., a więc przed pańskim urodzeniem, czy w takim razie historia Ryszarda Siwca była panu znana?

Tak, widziałem film „Usłyszcie mój krzyk”, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Impulsem do stworzenia monodramu była rozmowa w pociągu z Krzyśkiem Szekalskim, reżyserem spektaklu, na temat filmu Drygasa. Chcieliśmy przyjrzeć się temu wydarzeniu z bliska, ale jednocześnie z innej perspektywy – skrzywionego rewersu, stąd pomysł na narrację funkcjonariusza SB. Przeczytaliśmy także blogi byłych agentów ze wstrząsającymi wspomnieniami i drażniącą apoteozą komuny. To było bardzo interesujące i intrygujące.

 

Jest pan aktorem znanym szerszej publiczności z serialu „Czas Honoru”. Czym różni się granie w produkcjach o tematyce historycznej od tych poświęconych współczesności?

Nie różni się niczym. Chodzi o to, by pokazać człowieka i ludzkie emocje. Nie ma znaczenia z jaką scenerią historyczną postaci się spotykamy, bo psychika, uczucia i reakcje się nie zmieniły.

 

Kolejna mocna, męska rola, a jednocześnie wzruszająca historia człowieka uwikłanego i wciągniętego przez system. Co było najtrudniejsze w procesie kreacji postaci?

Rzeczywiście, zwykle dostaję propozycje negatywnych ról. Choć jest to sprzyjające, bo widzowie potrzebują tej adrenaliny. Odpowiadając na pani pytanie, wyzwaniem było wykreowanie postaci niejednoznacznej. Stworzenie napięcia, ale nie przesytu. Wypośrodkowanie emocji, pomimo okrucieństwa czynów bohatera.

 

Jakie wartości chciał pan przekazać widzom?

Ukazanie, że nie ma czarno-białych rzeczy. Że to, co mówią  nam politycy, którym wyjątkowo łatwo przychodzi ocena przeszłości, jest w rzeczywistości bardzo skomplikowane. A historia, szczególnie nasza – polska wymaga pokory i szacunku wobec trudnych decyzji, które często niosły ze sobą konsekwencje na całe życie.

 

Dlaczego zdecydował się pan na udział w przeglądzie? Jakie znaczenie ma otrzymana nagroda?

Przegląd ten ma już wyrobioną renomę i tradycję, dlatego chcieliśmy pokazać na nim nasz spektakl. Otrzymywanie nagród oczywiście jest przyjemne. Jest to forma uznania ze strony odbiorców.

 

Dziękuję za rozmowę i gratuluję. Jestem pod wrażeniem pańskiej gry aktorskiej. Myślę, że jest to największa sztuka -  wykreować postać tak, by zapadła w pamięć, a jednocześnie niczego nie narzucała.

 

Paulina Józefowska

 

 

   ELEGIA O CHŁOPCU ŚLĄSKIM

            Początek spektaklu. Nagi, owinięty przezroczystą folią aktor tarza się po scenie w rytm kwękania foki. Kolejny dziwaczny performance? Nie. Od początku spektaklu czuje się pewną niejednoznaczność, która nie pozwala podchodzić do „Synka” niepoważnie.
            Wraz z bohaterem szukamy odpowiedzi na pytanie o tożsamość Śląska i Ślązaków: ludzi mówiących w nieistniejącym języku. Niczym latarnik Hemingwaya tułają się oni po świecie, a wszędzie są równie znikąd. Albo zawsze stąd. Ich kraju nie ma na mapie. Papież nie pozdrawia ich z placu św. Piotra. Są ciągle rozdarci między urzędową polskością a dziadkiem w Wermachcie. A przecież oni tak bardzo są. Są pojedynczy. Samotni. Pełni wstydu. Ale po swojemu.
            W spektaklu Macieja Podstawnego wszystko jest na swoim miejscu. Oszczędna scenografia, akcentowane kolorem rekwizyty, świetna reżyseria świateł. Część multimedialna przedstawienia również jest bez zarzutu. Krótkie filmy wyświetlane są w dobrej rozdzielczości, na dużym ekranie. Wbrew temu, co aktor żartobliwie mówi ze sceny, panuje na niej swoisty porządek. Kolejny plus za dobre nagłośnienie spektaklu.
            Tytułowy synek w wykonaniu Marcina Gawła jest bardzo autentyczny; wyczuwa się prawdziwe wzruszenie aktora. Ta realność wciąga widza i nie wypuszcza go aż do końca spektaklu.
Dodatkowo podkreśla ją i wzmacnia użycie w całym przedstawieniu mowy śląskiej. Rzadko można takową usłyszeć na deskach teatru, zwłaszcza w Warszawie, a szkoda, bo to zabieg bardzo ciekawy.        Przed spektaklem zastanawiałam się, czy mnie on zainteresuje. Tematyka nie jest mi bliska. Nie jestem Ślązaczką, nie mam śląskich korzeni. Okazało się, że niepotrzebnie się trapiłam. Spektakl ma wymowę absolutnie uniwersalną: mówi o samotności. O poszukiwaniu tożsamości. Zagubieniu. Odrębności. O tym, gdzie we wspólnym My jestem Ja, a gdzie Ty. I właśnie dlatego – może paradoksalnie – problem Śląska wydał mi się po przedstawieniu bardzo bliski. Zapadł mi w głowę pewien obraz. Całość złożona z pojedynczych elementów. Piłeczki w komorze maszyny losującej. Później rozsypane na ziemi, turlające się każda w swoją stronę. Oddalające się od siebie. Jedną z nich jest Śląsk, a inną ja.

 

 

 

Karolina Korab

 

„Synek” Teatr Nowy w Zabrzu

Reżyseria: Maciej Podstawny

Ruch sceniczny: Baśka Gwóźdź
Materiały wideo: Jerzy Koenigshaus
Scenografia i reżyseria światła: Bartłomiej Latoszek

Obsada: Marcin Gaweł

Spektakl prezentowany 21.09.2014 w Teatrze WARSawy (duża scena) w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa).

 

FRAGMENT WYWIADU Z MARCINEM GAWŁEM, „MonoMono” 2014, nr 6, rozmawiała Agnieszka Kobroń:

 

Twoje teksty to opowieści z dzieciństwa. Jak było o nich opowiadać?

Ciężko, bo nie jest łatwo mówić do widza o swoich przeżyciach, prywatnych historiach.

Nigdy wcześniej nie myślałem, że moje wspomnienia zostaną użyte do jakiś artystycznych

wypowiedzi. Kiedy mówię o nich na scenie to zawsze jest obaw, a co pomyśli sobie odbiorca

na ten temat. Ale pojawia się też ciekawość, jak to zostanie odebrane.

Pamiętasz jakie były reakcje widzów podczas premiery spektaklu „Synek”?

Pewnie, że pamiętam. Chyba w życiu się tak nie stresowałem. Tydzień przed premierą

chciałem uciekać (śmiech). Ciągle dręczyły mnie wątpliwości, co ja sobie wymyśliłem,

jaki monodram, przecież nie dam rady. Ale na szczęście zostałem i to była dobra decyzja

(śmiech).

 

"MonoMono" nr 5

 

RUM I WÓDKA OFFLINE. ZALOGOWANI DO PÓŁPRAWDY

 

W realu życie masz nudne?// Wirtualne będzie cudne!

Internet szybko to sprawi,// że się wspaniale zabawisz.

            Powyższy wiersz autorstwa Jędrzeja Kokoszko znalazłam na stronie poe_try.noca.pl, stworzonej dla niespełnionych poetów, którzy pragnąc pozostać w cieniu, publikują tylko nocami. Co ciekawe, witryna daje możliwość utworzenia profilu, na którym umieszcza się podstawowe informacje o sobie, w myśl zasady „prawda jest nudna” i hasła przewodniego – „stwórz własną krainę szczęśliwości”.

            Zasadą tą rządzi się prawdopodobnie cały (wszech)świat Internetu, będący wytworem umysłu ludzkiego, łaknącego bądź co bądź sensacji. Dużo bardziej interesujący będzie status: „dobra vixa z ziomeczkami” niż „jem sernik w towarzystwie kota” opublikowany w sobotni wieczór na ścianie. W rzeczywistości online każdy może być kim chce i spełnić swoje marzenia o byciu kimś. Warto jednak przed przystąpieniem do ubarwiania i zmieniania swojej historii zapisać na kartce prawdziwe informacje o sobie, żeby najbliżsi mogli nas odnaleźć pod lawiną „informacji”, które wymyślimy na swój temat, stając się zupełnie nowym produktem.

            Właśnie takie przesłanie dotarło do mnie nagle pod koniec monodramu w reżyserii Agity Elksne, „Rum and vodka online”. Pod koniec – bo wcześniej mój umysł trawił mapping, lasering, vj-ing, skype'ing, które zaaplikowane w zbyt dużym stężeniu wywołały u mnie efekt przedawkowania. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym poza wywołującymi oszołomienie kolorowymi plamkami, naściennymi projekcjami i szukaniem w duchu odpowiedzi na pytanie: „po co to wszystko?”. Co gorsza nowe technologie całkowicie zdominowały niewysokich lotów tekst, szaloną historię bohatera i lekko zagubionego w tym wszystkim aktora. Aktora, którego nieobecna obecność była raczej filmowa niż teatralna. Aktora, który online był odległy i który offline był prawdziwy...

            Może warto wcisnąć ESCAPE i zalogować się w życiu offline? Pomoże to dostrzec prawdę w świecie, w teatrze, na tej kartce. Lecz kto zgadnie, która prawda jest kłamstwem? Polecam sprawdzić w Internecie, czy strona poe_try.noca.pl istnieje.

Alina Dolzhikova

 

„Rum and vodka online” – Centrum Sztuki Cartonovnia

Reżyseria: Agita Elksne
Obsada: Amin Bensalem
Multimedia: Richard Hade
Video: Otto Godot
Tekst: Conor McPherson (tłumaczenie: Klaudyna Rozhin), Paweł Kostrusiak

 

Spektakl prezentowany 20 września 2014 w Teatrze WARSawy w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego w Warszawie.

DANCING W KWATERZE HITLERA – POGRZEBAĆ SWÓJ WSTYD

 

 Sobota wieczór. Mecz siatkówki. Półfinał Polska-Niemcy. Ostatni dzień przedstawień konkursowych. Stoję przed teatrem, a tytuł monodramu wręcz krzyczy do mnie z afisza nie tylko za sprawą czerwonej czcionki na białym tle, ale przede wszystkim poprzez kontrastowe zestawienie słów "dancing" i "Hitler". Bo niby w jaki sposób postać twórcy ideologii śmierci może łączyć się z potańcówką rodem z sanatorium?

Odpowiedzi na zadane pytanie nie otrzymałam. Spektakl nawiązał bowiem jedynie do pierwszego słowa swojego tytułu. Czułam się jak na tanim dancingu zapomnianego mazurskiego ośrodka wczasowego – trochę tandetnie, trochę sztucznie. Niby był aktor i był widz, była także historia do opowiedzenia, ale nie było tej swoistej magii teatru – intymnej relacji, obcowania ze sztuką, doświadczania i współprzeżywania.

Oszczędna scenografia – mikrofon stylizowany na lata 60., proste krzesło, butelka alkoholu i kieliszek – nie pomagała w odbiorze spektaklu. Muzyka (w klimacie wieczorków zapoznawczych) i projekcje (ikonografiki nawiązujące do stylistyki znaków drogowych) wręcz utrudniały zrozumienie tekstu ocierając się o kicz i choć ten bywa środkiem artystycznego wyrazu, to tu nie znalazłam jego specjalnego zastosowania. Gra aktorska Roberta Dudzika, który ma w swoim dorobku ponad sześćdziesiąt spektakli, tym razem nie zachwyca. Szczególnie irytujące są pełne egzaltacji aktora kwestie bananowej Anki – cynicznej i wyjątkowo próżnej dziewczyny, która rozkochała w sobie głównego  bohatera, a zarazem narratora spektaklu – nieśmiałego Waldka.

Tekst, prezentowany dość płasko, bez wyczucia i zaangażowania, był przez to zbyt długi, nużący. A szkoda, bo z opowiadania Andrzeja Brychta pod tym samym tytułem można było stworzyć ciekawą historię relacji dwojga młodych ludzi, pochodzących z zupełnie różnych światów wraz z poruszającym wątkiem okrucieństwa II Wojny Światowej, jako próby rozliczenia przeszłości z odniesieniem do teraźniejszości i spojrzeniem w przyszłość.  Zostało to mistrzowsko zrealizowane w filmie Jana Batorego z muzyką Wojciecha Kilara i doskonałą obsadą aktorską (m.in. Olgierd Łukasiewcz, Maja Wodecka, Andrzej Łapicki) z 1968r. Automatycznie rodzi się pytanie – dlaczego twórcom monodramu nie udało się przenieść tych wartości na deski teatru?

Paulina Józefowska

 

„Dancing w kwaterze Hitlera” Teatr im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze

Tekst na podstawie prozy Andrzeja Brychta

Adaptacja i wykonanie: Robert Dudzik

Opieka artystyczna: Andrzej Hrydzewicz

 

Spektakl prezentowany 20.09.2014 w Teatrze WARSawy (duża scena) w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa).

"MonoMono" nr 4

ROZBIORY OD KULIS

Koniec XVIII wieku. Polska. Czas chaosu i niepewności. Wyczuwalne napięcie polityczne i społeczne. Co dalej? Co będzie z ojczyzną? Czy dojdzie do jej upadku? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w „Od przodu i od tyłu” – spektaklu na podstawie niedoszłej pracy doktorskiej Karola Zbyszewskiego. Ale kto spodziewa się nudnego wykładu lub odwzorowania sytuacji politycznej, będzie zawiedziony – lekcji historii udzieli bowiem sam Julian Ursyn Niemcewicz. Oto przed widzami prawdziwy popis satyry pamiętnikarza brawurowo zagranego przez Mateusza Nowaka.

Już od pierwszych chwil spektaklu aktor zaskakuje widzów kilkuminutową melosylabizacją, podczas której nie oszczędza tematu relacji (raczej nie politycznej) Stanisława Augusta i carycy Katarzyny. Potem jest jeszcze lepiej – Nowak z niezwykłą łatwością przeobraża się w kilkanaście postaci, m.in. Casanovę, władczynię czy króla, zmieniając przy tym mimikę, głos i gestykulację. Pomaga mu także oszczędna scenografia i wielofunkcyjny, pomysłowy kostium pozwalający na przemianę w każdego z przedstawionych bohaterów, co ułatwia widzom rozpoznanie, z kim mają do czynienia. Żadna z wymienionych postaci nie uniknie krytyki, obnażone zostaną wszystkie wady społeczeństwa – lekkomyślność, tchórzostwo, głupota, fałszywa pobożność i pijaństwo to tylko niektóre z nich. W relacji Niemcewicza za rozbiory odpowiedzialni są w równym stopniu duchowni, wojsko, politycy, no i wiadomo – król.

Dynamika i bogata treść monodramu wymagają skupienia i chociaż minimalnej wiedzy historycznej, wydaje się jednak, że i dla laików powinna to być smakowita uczta. Bohater rozbawia widzów swoją ironią i kwiecistym, urozmaiconym językiem, gdzie kolokwializmy łączą się z poetyckimi wyrażeniami sprzed kilku wieków, a przeplatane są współczesnymi zwrotami. Aktor poprzez zróżnicowane stylistycznie słownictwo oraz trampki połączone z sarmackim strojem bezlitośnie przypomina, że przywary społeczeństwa i jego przedstawicieli nie zmieniają się po dziś dzień, a polityka wciąż pozostaje grą pozorów i pustych słów. A więc śmialiśmy się z samych siebie?

 

Judyta Banaszyńska

 

„Od przodu i od tyłu” Dzielnicowy Dom Kultury „Węglin” w Lublinie

reżyseria: Stanisław Miedziewski

obsada: Mateusz Nowak

scenariusz: Stanisław Miedziewski i Mateusz Nowak

kostium: Magdalena Franczak

inspirowane: „Niemcewicz od przodu i od tyłu” Karola Zbyszewskiego

Spektakl prezentowany 19.09.2014 w Teatrze WARSawy (mała scena) w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa)

 

 


PSYCHODELA RODEM Z LYNCHA

 

48, 47, 46…6, 5, 4. Kilka kroków w przód, cztery w bok. Biały kombinezon, białe buty. Światło. Start. Bohaterka powoli zdejmuje skafander, pokazując widowni nie tylko ukryty pod nim strój żałobny, ale także stan swojego ducha po stracie ukochanego.

Oszczędna, utrzymana w konwencji czarno-białego filmu scenografia nadaje większego znaczenia światłu (świetna reżyseria Karola Jarka), muzyce i ekspresyjnej grze aktorki Anny Krotoskiej, która gestem, głosem i słowem daje wyraz nieobłaskawionego bólu bohaterki spektaklu. Jej ciałem wstrząsają konwulsje poczucia straty i zagubienia, a zarazem złości („Mogłeś nie umierać!”) wyrażane tańcem, ruchem i śpiewem. Utrzymany w lynchowskim, psychodelicznym stylu nastrój spektakl podkreśla wykraczającą poza ludzkie zmysły istotę śmierci – zarówno tej pojedynczego człowieka, jak i tysięcy ginących każdego dnia ludzi. Bohaterka próbuje oswoić śmierć, uwieczniając ją na fotografiach i zagłuszyć cierpienie, wynajdując sobie bezsensowne zajęcia, jak codzienne czyszczenie butów zmarłego – nieobecnego, po francusku l’inatendu. Obserwując jej zmagania, zadawałam sobie pytania: czy pamięć jest błogosławieństwem, czy przekleństwem? Czy samotna próba ponownego zaprzyjaźnienia się ze światem, który nie ulega zmianie po stracie ważnego dla kogoś człowieka, ma prawo się powieść?

Awangardowe i zaskakujące pokazanie zawieszonej w umyśle bohaterki rzeczywistości z pogranicza życia i śmierci ma niewątpliwie dużą wartość artystyczną. O ile nietuzinkowy sposób traktowania sztuki nadaje obrazowi scenicznemu uroku i świeżości, o tyle jednak zbyt alternatywne podejście może spowodować znużenie i zagubienie się widza w przestrzeni spektaklu, zwłaszcza, jeśli brakuje wyraźnie wyodrębnionej osi konstrukcyjnej.

Pozbawiona ochrony kombinezonu bohaterka powoli popada w obłęd. Trawiona rozdzierającym bólem nie chce skazywać się na powolne umieranie na oczach widzów.  Kobieta wyrusza w otchłań swojego skarłowaciałego samotnością i śmiercią życia. Świadomie zamykając się w skorupie, którą symbolizuje skafander, oddala się w świat swojej osieroconej doczesności, widząc przed sobą jedynie wątłą smugę światła – nadziei. 4, 5, 6…46, 47, 48. Kilka kroków w przód. Biały kombinezon, białe buty. Ciemność. Stop.

 

Karolina Grabarczyk

 

„Linatendu” Instytut im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu

reżyseria: Aleksandra Kazazou
obsada: Anna Krotoska
dramaturgia: Aleksandra Kazazou, Anna Krotoska
muzyka: Nefeli Stamatogiannopoulou, Daniel Han
scenografia, światła: Karol Jarek

 

Spektakl prezentowany 19.09.2014 w Teatrze WARSawy (duża scena) w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa).

 

"MonoMono" nr 4

JA CIEBIE (NIE) POTRZEBOWAŁAM

 

Białe żaluzje. Snop światła. Wypolerowana podłoga. Wysokie szpilki. Zgrabne nogi. Granatowy kostium. Perfekcyjna fryzura. Perfekcyjna liderka sprzedaży w banku. Czy to kolejna opowieść o silnej kobiecie sukcesu? Odpowiedź brzmi i tak, i nie.

Agnieszka ma 31 lat, 7 miesięcy i 10 dni, jest dobrze wykształcona, spełniona zawodowo, a przed jej luksusowym mieszkaniem w centrum Warszawy stoi lśniące Audi. Twierdzi, że zrealizowała swój plan życiowy równie dobrze jak plan sprzedaży. Serwując uśmiech numer trzy przyjmuje kolejnego petenta. Wyuczone pozy i techniki marketingowe nie znajdują jednak zastosowania wobec mężczyzny, który okazuje się jej dawno niewidzianym ojcem. Ta wizyta całkowicie wyprowadza z równowagi stateczną i na pozór pewną siebie Agnieszkę, przenosząc ją w świat stłumionych uczuć i emocji.

Napięcie rośnie z każdą chwilą, a gwałtowne wybuchy złości, nienawiści czy rozgoryczenia mieszają się z melancholijnymi piosenkami, dziecięcymi rymowankami i wyobrażeniami o nowym, lepszym świecie – świecie, w którym zawsze jest obecny tytułowy Tata. Momenty wiecznego czekania na ojca, niewysłowionej radości z zaledwie dwóch prezentów (opakowania po ciastkach i za małych butów), ucieczki na koncert U2, przygodnego seksu i poszukiwań odrobiny ciepła w ramionach starszych mężczyzn są ekspresyjnym obrazem buntu i osamotnienia, przerażającego pragnienia miłości i akceptacji.

Tekst, inspirowany osobistymi doświadczeniami aktorki, obfituje w słodko-gorzkie wspomnienia, komiczne sytuacje, ironiczne sformułowania i trafne porównania. Agnieszka Przepiórska wykreowała zaś postać do bólu realną, a ja nie mogłam oderwać od niej oczu. No może na chwilę, ale tylko za wyraźną namową bohaterki podczas seansu miłości dla Ludzi Bez Ojców. Całość dopełniał doskonale dopracowany ruch sceniczny, obrazujący różnorodność stanów emocjonalnych bohaterki. Za pomocą śnieżnobiałych podkolanówek i szkolnego kołnierzyka trzydziestojednoletnia bizneswoman wracała do czasów dzieciństwa opisując trudy dorastania bez ojca.

Klamrę kompozycyjną stanowiły równie emocjonalne nagrania, wypowiedzi rodziny na temat Jacka – wybitnego chirurga, towarzyskiego kolegi, interesującego zięcia, szarmanckiego, a jednocześnie rozczarowującego męża. Z punktu widzenia porzuconej dziewczynki każda z tych wypowiedzi była zwyczajnym kłamstwem, a jednocześnie dramatyczną próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie „Dlaczego mnie nie kochasz… tato?”.


Paulina Józefowska

„Tato nie wraca” Teatr WARSawy

Reżyseria: Piotr Ratajczak

Obsada: Agnieszka Przepiórska

Tekst: Piotr Rowicki

Spektakl prezentowany 18.09.2014 w Teatrze WARSawy (duża scena) w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego i Festiwalu „Nówka sztuka” (Warszawa).


NIE PRZYJEŻDŻAJ DO WARSZAWY. MNIE JUŻ NIC NIE POMOŻE

 

Jest rok 1968. Na Stadionie Dziesięciolecia trwają dożynki. Nagle z tłumu nieznany nikomu mężczyzna zaczyna krzyczeć: „Protest”, po czym podpala się. Ludzie chcą mu pomóc – nie dopuszcza do tego. Popełnia samobójstwo na oczach tysięcy wyłącznie po to, aby przeciwstawić się interwencji polskich wojsk na Czechosłowację. Samospalenie, bo tak nazywa się akt dokonany przez Ryszarda Siwca, stało się tytułem monodramu w reżyserii Krzysztofa Szekalskiego. Nie jest to jednak spektakl przedstawiający historię tego, co wydarzyło się pamiętnego dnia. Ta opowieść jest dużo bardziej tragiczna, bo przedstawiona po latach z punktu widzenia agenta Służb Bezpieczeństwa.

            Tadeusz, główny bohater spektaklu grany przez Przemysława Bluszcza, siadając w wygodnym krześle rozpoczyna historię swoją i opozycjonisty. Poprzez liczne odwołania przenosi widza do czasów komunizmu, inwigilacji i kłamstwa. W bezlitosny sposób, bez żadnych skrupułów, co chwilę śmiejąc się ironicznie wyciąga na powierzchnię swoje „brudy”, czyny jakich dopuścił się pracując dla SB. Opowieść bohatera, który poświęcił się systemowi bezgranicznie, wzbudza u widza współczucie lub nienawiść.

Bohater jest stanowczy i surowy. Pewny swoich racji. Wierzy, że robił dobrze. A jego głos niebłagający o wybaczenie, niepragnący rozgrzeszenia zwraca się bezpośrednio do widza. Odwołując się nie tylko do wydarzeń minionych, ale i teraźniejszych, wyciąga na powierzchnię sprawy, które po dziś dzień nie zostały rozstrzygnięte ani przez historię, ani przez społeczeństwo. Emocje widza sięgają już zenitu. Scenografia w ciemnych, szarych kolorach w żaden sposób nie ułatwia odbioru, podsyca niechęć do bohatera jeszcze bardziej. W opowieści Tadeusza nie ma empatii. Ryszard był dla niego człowiekiem obcym i przegranym, który odrzucił komunizm z powodów własnego „widzi mi się”. Dla Tadeusza nie było czegoś takiego jak niezgodności z własnym sumieniem – przecież jak sam mówił „socjalizm to socjalizm” – ideologia wyższa.

Przemysław Bluszcz wczuł się do granic możliwości w postać Tadeusza. Wyeksponował uczucia i emocje antybohatera tak, że zdominowały spektakl. Bo „Samospalenie” to swego rodzaju wędrówka widza po przeżyciach bohatera, w której tylko nieliczni dotrwają do końca.

 

Agnieszka Kobroń

 

„Samospalenie”

reżyseria: Krzysztof Szekalski
obsada: Przemysław Bluszcz
scenogr
afia: Kobas Laksa

Spektakl prezentowany 18.09.2014 w Teatrze WARSawy (mała scena) w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa).

 

"MonoMono" nr 3

 

 

ŻYCIE. TWARDA SZTUKA PERFORMERA

 

            Rozejrzyjcie się dookoła. Jak trudno jest sprzedać sztukę!”. Te słowa rozpoczęły w pełni autorski spektakl Bartosza M. Martyny z Warszawskiego Teatru Tańca. Autor odmienił performance przez wszystkie przypadki. Jak mu się to udało? I kim jest performer? Słownik języka polskiego podaje, że performance to forma widowiska teatralnego bez ustalonego tekstu dramatycznego, tworzona na żywo w obecności widzów. Aktor ze sceny twierdzi, że performerem właściwie jest każdy. Więc jak to zdefiniować?

            Reżyser odpowiedział w sposób szyderczy, komiczny, ironiczny. Że jednoznacznego wyjaśnienie zwyczajnie brak. Był taniec Capulettich z Obcym, lekcja pokory XXI wieku z użyciem żelazka, a w międzyczasie do widowni strzelano. Czy wszystko to w celu ukazania konsumpcjonizmu współczesnego człowieka? Opinie są podzielone.

Improwizacja to trudna sztuka. Nieokiełznana. Czasem chaotyczna i wprawiająca w konsternację, czasem lekka i zabawna. Warsztaty praktyczne dla chętnych poprowadził gość specjalny – Otto Skrävlare – szwedzki pasjonat tańca, który w poszukiwaniu ciepłych krajów uciekł do Polski. Dziś gwiazda światowego formatu. Zaprezentował nam taniec tak niejednoznaczny jak sam performance w swojej formie: trochę wygibaniec pełen niezgrabnych ruchów, a trochę smutną metaforę własnego życia. Może nie tylko własnego? Na ciemnej podłodze baletowej wykreowano przestrzeń refleksyjną, otwartą. Czarna kotara akcentuje odrębność rekwizytów i kostiumów (nie mylić ze strojem!). Pośród tej czerni Otto utrzymuje widownię w skupieniu i refleksji przez prawie godzinę: śmiech, napięcie, poruszenie, zaangażowanie – wszystko jest na swoim miejscu. Jedynie finał przedstawienia nie zachwyca, sprawiając wrażenie zbyt skontrastowanej z całością końcówki.

            Spektakl jest swoistym manifestem artystów buntujących się przeciwko coraz większej liczbie performerów-samozwańców, działających bez wizji, programu i artyzmu.           Improwizacja to twarda sztuka. A widownia nie zawsze pomaga, pomimo powtarzanego hipnotycznie słowa „Dziękuję”.

 

Karolina Korab

„Performer” Warszawski Teatr Tańca

reżyseria, obsada, tekst: Bartosz M. Martyna
muzyka: Aleksandra Bilińska, Aldona Nawrocka, Marek Kacprzak, Fryderyk Chopin (fragm.)
choreografia i współpraca: Aleksandra Dziurosz

W spektaklu wykorzystano utwór Konstantego I. Gałczyńskiego „Xymena”.


Spektakl prezentowany 17.09.2014 w Teatrze WARSawy (mała scena) w ramach XII Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa)

 

 

 

MOJA DROGA JA

„Ty jesteś na mnie skazana” – te słowa wypowiada A. do B. – przyjaciółka do przyjaciółki. A może kobieta do samej siebie? Reżyser Marek Koterski przeniósł na scenę tekst książki będącej zbiorem felietonów Krystyny Jandy zapisanych w formie listów do przyjaciółki.

Podobnie jak felietony, kolejne fragmenty spektaklu „Moja droga B.” przypominają układankę dnia codziennego, która staje się całością życia bohaterki wraz z całym spektrum towarzyszących jej emocji. Wcielamy się w tytułową B. – towarzyszkę przeżyć bohaterki-aktorki, która zachęca do wejścia w jej intymność, wspólnego śmiechu, wzruszeń, doradzania i odpowiadania na zadane przez nią pytania. Postać staje się bliska widzom poprzez interakcję z nimi w każdym momencie swojej życiowej podróży – podczas wizyty w Spa, na meczu piłkarskim dzieci czy w czasie kryzysu twórczego spowodowanego trudnościami z rolą.

Bohaterce towarzyszy duża walizka, która już od pierwszych minut spektaklu rzuca się w oczy przez swój intensywnie czerwony kolor kontrastujący z początkową „szarością” postaci. To właśnie tu znajduje swoje skarby – symbole kolejnych scen z życia. Brak scenografii pozwala skupić się na aktorce, która emocje wyraża nie tylko słowem, ale także ruchem scenicznym i ekspresją ciała – śpiewa, leży, wstaje, wykonuje fikołki, a nawet „pożycza” krzesła przeznaczone dla publiczności. To wszystko sprawia, że momentami postać staje się mało autentyczna – zbyt przerysowana, utrudniająca identyfikację z nią mimo przedstawiania sytuacji i zdarzeń powszechnie znanych. Być może jest to celowy zabieg mający na celu ukazanie artystycznej nadwrażliwości bohaterki, która staje się aktorką swojego życia. Chce czerpać z niego pełnymi garściami, wypełniać role i ukazać wszystkie oblicza samej siebie – a może tak naprawdę innych kobiet, które miała okazję obserwować w czasie swojej wędrówki?

 Spektakl opowiada o życiu i zmaganiach ze sobą, z innymi, o samotności, a zarazem towarzystwie innych osób. Zderzają się walka i przyjaźń – kobiety z inną kobietą, ale przede wszystkim kobiety z samą sobą. Odkrywamy, że każda z nas jest równocześnie i A., i B. Jest to przede wszystkim zasługa aktorki – Małgorzaty Bogdańskiej, która mimo przegadanego spektaklu nadal potrafi zaintrygować widza, radząc mu, by nieustannie zachwycał się nad światem – ale czy nie jest to tylko pusty szlagier, który same powtarzamy sobie do znudzenia?

Judyta Banaszyńska

„Moja droga B.” Teatr Polonia

reżyseria i adaptacja: Marek Koterski

obsada: Małgorzata Bogdańska

tekst: Krystyna Janda

Spektakl prezentowany 17.09.2014 w Teatrze WARSawy (duża scena) w ramach 12. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa).