zobacz multimedia
Plusik
home projekty o nas repertuar spektakle newsy multimedia kontakt

"Pożar w burdelu", odc. 9 "GORĄCZKA POWSTAŃCZEJ NOCY"

NIE GASIĆ POŻARU!

To jest po prostu niebywałe! Jak to się stało? Jak to możliwe, że ja – osoba zawsze trzymająca rękę na pulsie – przegapiłem coś takiego. To znaczy wiedziałem, i owszem, że jest, że działa, że śmieszne, że tłumy walą, ale żeby aż tak? Nie ma co ukrywać, jestem już starą ciotą jedną nogą w grobie (w świecie gejowskim wiek się liczy razy dwa, a czterdziestka to jakby śmierć kliniczna). Mówili mi różni ludzie: idź na Chłodną, idź na Noakowskiego, idź do Studia. Zawsze odpowiadałem: tak, tak, wybieram się. Nawet dzwoniłem do Walczaka: wpisz mnie na listę, homolobby nadchodzi. Nie doszło. Do wczoraj.

Wybrałem się w końcu na „Pożar w burdelu”, skusił mnie odcinek 9., poświęcony Powstaniu Warszawskiemu („Gorączka powstańczej nocy”). Chciałem w końcu zobaczyć najsłynniejszy kabaret stolicy w akcji, chciałem zobaczyć, jak wygląda dawne Kino Wars w teatralnej odsłonie jako Teatr WarSawy (dawniej Teatr Konsekwentny) i chciałem zobaczyć, jak temat poważny, wędzony zwykle w dymie salw honorowych, przyrządza się na wesoło.

Pierwszym pozytywnym symptomem była długaśna kolejka do kasy, a ceny biletów są zupełnie warszawskie. Trzeba bulić jak za bułkę tartą w Szarlocie: 50 zł za bilet normalny, 35 złociszy za wejściówkę. Tłum gęstniał z każdą minutą by wypełnić szczelnie całą, kilkusetosobową widownię teatru. To znak, że miasto już wie, że warto, że piwiniczka na Chłodnej o rozmiarach średniośmiesznych szybko przestała wystarczać, że pomysł chwycił, że naród się domaga więcej. W dodatku publiczność to bardzo ekumeniczna. Widziałem i Katarzynę Kolendę-Zaleską (wróg to najgorszy, bo krakowianka, tfu!), i Andrzeja Mleczkę, był i Grzegorz Lewandowski (król Julian stołecznej kultury), i Jarosław Jóźwiak (kat Warszawy, posyłający w imieniu Bufetowej urzędników na przedreferendalny szafot), dużo ludzi kultury, sporo hipsterki, słoiki (poznaję po pokrywkach), studenci, ludzie starsi – jednym słowem, Warszawa w całej okazałości!

I przejdźmy teraz do meritum. Półtoragodzinny (plus bisy, którym nie było końca) program zaprezentowany przez artystów le bordel artistique to rzecz wprost niebywała. Najlepsza polska tradycja kabaretu literackiego powróciła jako żywo. Myślę, że Arnold Szyfman, zauroczony najpierw krakowskim Zielonym Balonikiem, potem próbujący robić swój kabaret Figliki, który w końcu odniósł oszałamiający sukces warszawskim, autorskim na wskroś, kabaretem Momus, założonym w restauracji Oaza przy placu Teatralym, byłby dumny z dzisiejszej ekipy. Wówczas teksty pisał Tadeusz Boy-Żeleński, dzisiaj robi to znakomicie Michał Walczak. Panów zachwycała Maria Przybyłko-Potocka, dzisiaj Anna Smołowik. Do spazmów doprowadzał publikę Leon Schiller, dzisiaj robi to Mariusz Laskowski. Ależ to przepyszne!

Jest w „Pożarze w burdelu” wszystko, czego potrzeba. Inteligentny humor (te wszystkie kabarety przez lata promowane w telewizji przez Ninę Terentiew to, przy tym, co oglądamy na scenie Teatru WarSawy, jest zwykłą żenadą), celowy rym częstochowski, odwoływanie się do absolutnie bieżących wydarzeń z życia miasta, kompletna warszawskość, muzyka na żywo, improwizacja, tony absurdalnego humoru, subtelne aluzje i zwyczajna, co jest kluczem do sukcesu, zabawa. Zabawa występujących aktorów, którzy nie przejmują się, kiedy coś pomylą, przestawią w programie (genialny wodzirej Andrzej Konopka), kiedy zawali się kawałek scenografii albo zerwie czerwona kurtyna. Tak musi być, to wszystko wpisane jest w charakter tego przedsięwzięcia i nadaje mu autentyczności. Publika to kocha i kupuje od razu.

Głównym tematem kabaretu jest oczywiście Hanna Gronkiewicz-Waltz, występująca jako HGW. Wyśmiane i wykpione do cna są jej wszystkie wypowiedzi i działania. A burdelowcy reagują błyskawicznie. Do najnowszego programu od razu włączono słynny już list, który HGW wysłała do ludzi kultury zaledwie przedwczoraj. Odczytany odpowiednio ze sceny i lekko zmodyfikowany wywołuje salwy śmiechu, jak zresztą każda scena, a w programie jest grubo ponad 30 numerów.

Fenomenalnie i z absolutnym wyczuciem smaku artyści obśmiewają temat Powstania Warszawskiego. Nikt się oczywiście nie śmieje z samego powstania. Kabaret jest raczej wokół tego, co my dzisiaj z powstaniem i z (post)pamięcią o nim robimy. Bezlitośnie jest wychłostane Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym mały Maksiu uczy się składać mogiłki, ale ma problem ze złożeniem powstańca, choć zawsze był wzorowym dzieckiem – biegał z karabinem i donosił do celu meldunki. Nieustannie przeplatana jest przeszłość z teraźniejszością, rok 1944 z 2013. Na jednej z powstańczych barykad jest taki dialog:

– Hasło.

– Biuro Kultury!

– Odzew.

– Do wymiany!

Widownia kula się ze śmiechu po podłodze.

Nie będę tu opisywał dziesiątek scen i gagów, bo to nie ma sensu. “Pożar w burdelu” trzeba po prostu zobaczyć. To jest jedna z najlepszych artystycznych inicjatyw, jakie nam się w stolicy w ostatnim czasie przytrafiły. Ze sceny Teatru WarSawy wieje świeżością i dużą ilością talentu. Zespół jest po prostu przedni, wszyscy dają czadu, bez wyjątku, a to, co wyrabia Mariusz Laskowski (na co dzień aktor Teatru Lalka, Boże!, dlaczegóż on się tam marnuje?) jest zwyczajnie nie do opisania. Śpiewana przez niego – ale jak śpiewana! – piosenka „Balon Orandż” jest już chyba nowym hitem Warszawy. Jak cały, nawiasem mówiąc, „Pożar w burdelu”. Jedyny pożar w mieście, do którego nikt nie wzywa straży pożarnej.

 

Mike Urbaniak
http://panodkultury.wordpress.com/2013/08/03/nie-gasic-pozaru/

 

 

Tęsknota za Niewarszawą

"Pożar w burdelu" odc. 9 Komediowego Klubu Chłodna duetu Michał Walczak i Maciej Łubieński w Teatrze WARSawy. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

Burdel Artystyczny, ze swoimi kolejnymi odsłonami "Pożaru w burdelu", na dobre zdaje się już zadomowił się w Teatrze WARSawy. A jako, że premiera kolejnego widowiska teatralno-kabaretowego przypadła na pierwszego sierpnia, wątkiem przewodnim nie mogło być nic innego jak Powstanie Warszawskie.

"Gorączka powstańczej nocy", choć w bardzo nietypowy i wciąż jeszcze w tym kraju ryzykowny sposób, wpisuje się w obchody rocznicowe; udowadnia, iż nawet poprzez ironiczny śmiech można czcić pamięć i budzić świadomość historyczną, odnosząc się jednocześnie do współczesności tak bliskiej, że po wyjściu z Teatru, czy tego chcemy, czy nie, mamy ją na wyciągnięcie ręki. Ów ironiczny śmiech jest nie z powstańców i ich zrywu, ale ze współczesnych warszawiaków i tego miasta, tak pełnego absurdów, arogancji władzy, kompletnie aspołecznych postaw, taniego karierowiczostwa, póz i wymuszonych, ostentacyjnych mód, które da się niejednokrotnie pojąć jedynie będąc właśnie tu i teraz. I tak oto umiejętnie splecione wątki ze współczesności i świata powstańczego z 1944 roku nagle zyskują swój głębszy sens, a na pozór syntetyczna i sztuczna mikstura okazuje się eliksirem prawdy o nas samych. Kalejdoskop postaci - od samej jaśnie (jeszcze) nam panującej HGW, przez Anię z Polski, tajemniczą postać nauczycielki z gimnazjum/personifikacji tajemniczego biegu historii, od rozwiedzionej warszawianki o na wskroś warszawsko brzmiącym imieniu Charlotte, wreszcie po powstańca przenoszącego się do 2013 roku tunelem czasoprzestrzennym, którego ujście dziwnym trafem zbiega się z drążonym właśnie tunelem drugiej nitki metra, czy SS-mana Wolfensteina podróżującego ze swą misją tymże samym tunelem - z maestrią ubarwia tę spójną od początku do końca i przemyślaną w detalach historię pomyłek niczym z komedii qui pro quo. Śledząc uważnie tok narracji zaczynamy się orientować, że każde zawarte w spektaklu zdanie to śpiewany komentarz satyryczny, co ważne - mimo, że w skali 1:1 odnoszący się do prawdziwych osób, miejsc, wydarzeń - nie utylitarnie publicystyczny, lecz mądrze i dowcipnie prowokujący do myślenia.

Błyskotliwe pomysły i ostre jak brzytwa teksty satyryczne umieszczają widownię w gabinecie krzywych zwierciadeł, gdzie wszyscy się turlają i pokładają ze śmiechu; jednak w przerwach na oddech, łapany między jedną a drugą salwą euforii, jest też czas na dość gorzką konkluzję, że przecież choć nieco zdeformowani w swoich odbiciach, to jednak wciąż MY i to z samych siebie tutaj się śmiejemy. To prawdziwa sztuka balansować na krawędzi samokrytycyzmu i dystansu do siebie samego na tyle wprawnie i zręcznie, że widz poddaje się im bez oporu i kapituluje w tej autoironii, przy okazji wyśmienicie się bawiąc. Stąd też głęboki ukłon w stronę autorów tekstów: Michała Walczaka (on też podjął się dość wprawnie reżyserii spektaklu) i Macieja Łubieńskiego.

Doskonale dobrane grono aktorskie, o wyrównanym poziomie potencjału scenicznego, czyni to widowisko jeszcze bardziej chwytliwym i naturalnym w odbiorze. Siłą rzeczy jednak widownia w tej konwencji wyłapuje swoje perły i choć entuzjastycznie reagując na całość spektaklu, w tym przypadku hołubi wprost stworzonego do swojej roli Mariusza Laskowskiego (songu "Balon orandż" widzowie domagają się na bis), Annę Smołowik w roli Ani z Polski-Cyfrowej dziewczyny. Przepiękną cezurę w spektaklu stanowi również piosenka śpiewana przez Lenę Piękniewską pt.: "Niewarszawa". Artystka prowadzi nas do konkludujących przedsięwzięcie dwóch pytań: co pomyśleliby o współczesnej Warszawie powstańcy walczący o swoją stolicę z taką determinacją? Czy w gronie dzisiejszych warszawiaków - hipsterów, okupujących Plac Zbawiciela, można odnaleźć materiał na powstańców?

Dzisiaj, pierwszego sierpnia, kiedy Warszawa staje się nagle, choćby i na jeden dzień dokładnie taka, jaką być mogłaby w ciągu roku zdecydowanie częściej, nie ma już na szczęście jednego, właściwego sposobu na celebrowanie tej rocznicy. Każdy ma prawo do swojej własnej formy wyrazu pamięci o Powstaniu Warszawskim. Tym razem, dzięki "Gorączce powstańczej nocy" okazuje się, że budzenie samoświadomości i umiejętność spojrzenia na nas samych z odpowiednim dystansem, to również doskonała forma. Brawo!

 

Marek Kubiak

http://teatrdlawas.pl/teatr/tdw/index.php?option=com_content&task=view&id=33760&Itemid=72

 

 

Czy zwerbują hipsterów do Powstania? Dwa odważne spektakle

 

69. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego przejdzie do historii dzięki dwóm spektaklom, które wywróciły do góry nogami powstańczą mitologię - pisze Roman Pawłowski.
Pierwszy z nich: "Kamienne niebo zamiast gwiazd" Krzysztofa Garbaczewskiego i Marcina Cecko w Muzeum Powstania Warszawskiego balansował na granicy pastiszu filmu grozy w stylu "Nocy żywych trupów" i opowieści serio o cywilnych ofiarach powstania. Powstańcy powracają tu jako zombi, aby zarażać śmiercią żywych. Z ich ciał zwisają bandaże, szeroką strugą płynie sztuczna krew. Pozostali przy życiu ostrzeliwują się, ale kule nie są w stanie zatrzymać pochodu, idącego ulicami dzisiejszej Warszawy.

Równie wywrotowy był program "Gorączka powstańczej nocy" kabaretu Pożar w Burdelu Michała Walczaka i Macieja Łubieńskiego w Teatrze WARSawy. To opowiedziana za pomocą skeczy i piosenek historia powstańca Wiesława (Tomasz Drabek), który przenosi się w czasie do Warszawy roku 2013, aby werbować do powstania hipsterów. Na miejscu zapomina jednak o swojej misji i daje się wciągnąć w wir życia towarzysko-erotycznego. Po różnych perypetiach hipsterzy z placu Zbawiciela uzbrojeni w iPhony i iPady ruszają na pomoc walczącej Warszawie, ale okazuje się, że historia wywinęła kozła i powstanie wygrało.

Oba spektakle stawiają pytanie o funkcjonowanie powstańczego mitu w świadomości młodej generacji. Twórcy odreagowują kult ofiarnej śmierci, jedni pogrążając się w estetyce komiksu i horroru klasy B, drudzy za pomocą satyry i literackiego kabaretu. U jednych i drugich bohaterami są współcześni warszawiacy, zmuszeni do przeżywania traumatycznych wydarzeń, które nie były ich udziałem. Przedmiotem krytyki nie jest tu powstanie, ale postpamięć, która manipuluje emocjami, odsyła do przeszłości i nie pozwala zakorzenić się we współczesności.

Z tych dwóch propozycji bliższa jest mi "Gorączka powstańczej nocy", bo skuteczniej leczy z choroby postpamięci i budzi krytyczną świadomość. Za czerwoną kurtynką z napisem "Le bordel artistique" pulsuje życie, współczesna Warszawa miesza się z powstańczą, żarty na temat HGW i referendum przeplatają się z pojechanymi po bandzie dowcipami o homolobby z "Kamieni na szaniec" czy o nauczycielce historii, której ulubionym miejscem w Muzeum Powstania jest sekcja mogił. Jednocześnie kabaret nie zaciera przeszłości: za gardło chwyta świetny song "Niewarszawa" w wykonaniu Leny Piękniewskiej o nieistniejącym, drugim mieście sprzed powstania, w którym ciągle trwa zabawa.

"Gorączka powstańczej nocy" uwodzi afirmacją życia na przekór tragicznej historii. "Kamienne niebo zamiast gwiazd" nie ma takiej siły rażenia, pozostaje w kręgu obsesji śmierci. Być może w Muzeum Powstania Warszawskiego inaczej się już nie da, ta placówka ma już taką siłę symboliczną, że każda, nawet najbardziej krytyczna wypowiedź zostaje wchłonięta i dołączona do narracji bohaterskiej. Na szczęście mamy kabaret.


Roman Pawłowski
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Warszawa/1,104436,14386950,Czy_zwerbuja_hipsterow_do_Powstania__Dwa_odwazne_spektakle.html

 

"(...) komiczne zabawy z patetyczną historią Polski udają się tylko i wyłącznie warszawskiemu kabaretowi "Pożar w burdelu" (Maciej Łubieński, Michał Walczak). W dziewiątej odsłonie "burdelu artystycznego" pod tytułem "Gorączka powstańczej nocy" dzieje się to, o czym Juliusz Machulski pewnie kiedyś marzył. Widzowie umierają ze śmiechu".

Joanna Ostrowska, interia.pl
http://film.interia.pl/recenzje/news/ambassada-polski-produkt-narodowy-recenzja,1956859,6290

Copyright by Teatr Konsekwentny 2011 | Design by Kasia Osipowicz | Animations Olga Zmysłowska
bbiMiasto Stołeczne WarszawaWarszawa Europejska Stolica Kultury