zobacz multimedia
Plusik
home projekty o nas repertuar spektakle newsy multimedia kontakt

GRUZY

 Gruz dla wrażliwych…

„Gruzy” Dennisa Kelly to moim zdaniem piekielnie trudny tekst. Dramaturg młody, znany z produkcji telewizyjnych. Trzeba wielkiej wrażliwości, żeby „Gruzy” odebrać, żeby nie wypaść z tej dynamiki iście telewizyjnej. To nie jest sit-com, albo czarna komedia. Ruszamy w świat zgnilizny, życia poza krawędzią. Świat, który dołuje, gdy skupiamy się na tekście. Powtarzam. Moim zdaniem piekielnie trudne zadanie aktorskie. Nie dla każdego, nie dla aktora wypalonego, zmanierowanego. Nastawionego na błyskotliwe tricki i wrzawę.

Z „Gruzami” w Warszawie mierzy się para łódzkich aktorów. Ona - tuż po tamtejszej szkole aktorskiej, on - jeszcze studiujący. Agnieszka Skrzypczak i Mateusz Znaniecki. Przyznam, że zaimponowała mi ambicja tych – głupio to zabrzmi i zapewne jakoś tak starczo, ale napiszę – młodych ludzi. Zagrali brawurowo. W ich interpretacji „Gruzy” to wspaniały, wciągający trans. Oboje zmieniają się w okamgnieniu, ma się wrażenie, że scena zapełnia się postaciami, jest kompletna. A przecież cały czas w oszczędnej, bądź co bądź, scenografii porusza się tylko ich dwoje. A najdziwniejsze, że słychać każde słowo, nie ma ani jednej pomyłki. Tak, wiem, że to TAK WŁAŚNIE być powinno, a jednak często nie jest… Wszystko jest tutaj przemyślane, dopracowane. Swobodne, a zarazem dokładnie poukładane. Nie ma zbędnego gestu. Każda zmiana tonu wypowiedzi służy uzyskaniu konkretnego efektu. Dwoje bardzo młodych ludzi w niezmiernie dojrzałych rolach. Cóż tutaj pisać więcej. To pokolenie aktorów, które wchodzi w tej chwili na teatralną scenę nie ma ani kompleksów, ani maniery. Po prostu - zamiast oglądać się na castingi do reklamy odświeżaczy ze sracza – gra. Bez chały, ściemy, udawanego zaangażowania. To, co pokazują to teatr soczysty, można powiedzieć. Taki, który chce się po brawach i ukłonach jeszcze chwilę przeżywać. Który zostaje w świadomości widza na dłużej, nie umyka wraz z ostatnim dziennym autobusem. Pozwala się zamyślić.

Powtórzę jeszcze raz, co już napisałem. „Gruzy” to tekst bardzo trudny. Tak dla aktora, jak widza. Momentami brutalny. Igrający z wrażliwością odbiorców. Porażający ohydą opisów i sytuacji. Dzieci znajduje się na śmietniku. Matka jako gnijące łoże dla rozwijającego się w trzewiach płodu. Ojciec z wąsami wymiocin na wargach. W tym wszystkim brat i siostra. Prawie sprzedani pedofilowi. Takie to jest przedstawienie. Nie zdziwię się, gdy spektakl zostanie odrzucony. Okrzyknięty obrzydliwym, forsownym, pokrętnym. Bo jest skomplikowany. Łatwo pogubić się w emocjach bohaterów, łatwo je przejaskrawić. Gdzieś niedojrzałym pomysłem sprowadzić albo poza granice dobrego smaku, albo strywializować. Reżyseruje trzydziestoletni Filip Gieldon, także z kręgu łódzkiej szkoły. I unika tych pułapek.

Przyjemnie jest wyjść z teatru z poczuciem, że przed oczami przesunął się kawałek prawdziwej sztuki.

Autor: Mroczki w oczach o 14:08

mroczkiwoczach.blogspot.com/2013/08/gruz-dla-wrazliwych.html


Dzieci – śmieci

Podejmując tematykę brutalnej rzeczywistości dzieciństwa w patologicznych rodzinach, łatwo jest popaść w kaznodziejski ton i nachalną publicystykę. Próba wyjaskrawienia bólu, smutku i cierpienia za wszelką cenę, może skończyć się prezentacją przypominającą kolejne sensacyjne historie z cyklu „Matka małej Madzi”, których ostatnio tak wiele; może bardziej znieczulać niż budzić świadomość i empatię. Tym większe uznanie należy się twórcom najnowszej premiery Teatru Konsekwentnego, na podstawie tekstu Dennisa Kelly "Gruzy", którzy poruszając najgłębsze pokłady wrażliwości widzów, umiejętnie zestawiają brutalność „dorosłego świata” z brukaną na każdym kroku dziecięcą niewinnością.

Michael (Mateusz Znaniecki) i Michelle (Agnieszka Skrzypczak) to rodzeństwo wychowujące się w świecie o wiele bardziej przypominającym śmietnisko niż dom rodzinny. To dwoje dzieci traktowanych przez własnych rodziców gorzej niż śmieci, kurz, gruz, czy opakowania pozostawione po kolejnej alkoholowej libacji (za nie w końcu można odebrać kaucję na następnego jabola, ze sprzedaniem dwójki dzieciaków już tak łatwo nie jest). W swoich monologach i scenach dialogowych brat z siostrą w sposób wstrząsający prezentują naiwnie wyidealizowany – jak to u dzieci – obraz tak dla widzów nieatrakcyjny i odpychający, jak dzieciństwo sprowadzające się do pasma traum. Swoim jestestwem bohaterowie zdają się udowadniać, że człowiek (szczególnie ten naiwnie nieświadomy) jest w stanie przystosować się do wszystkiego; jak roślina, która zawsze znajdzie kawałek gruntu, w którym zapuści korzenie, kroplę wody wykorzysta jako pokarm do przetrwania, a każdy błysk światła napędzi syntezę chlorofilu i da energię do dalszej wegetacji, utrzymania sie na powierzchni, jakże dalekiej jednak wciąż od tego, co zwykliśmy nazywać życiem.

Oczyma dwojga bohaterów widzimy różne fragmenty z nieciekawej rzeczywistości dorosłych, którzy kierują się najniższymi pobudkami. W ten sposób realizatorom spektaklu udało się uzyskać kompletnie nową perspektywę spojrzenia. I to wydaje się być najciekawszym zabiegiem artystycznym spektaklu w reżyserii Filipa Gieldona.

Na tym wysypisku śmieci życia, Bóg staje się jedynie niemym i powolnym obserwatorem; dawno przestał już ingerować jako sprawca i swoją biernością daje na wszystko przyzwolenie. A skoro rzeczy dzieją się z „bożą pomocą”, to przecież nie ma winnych, choć ofiarami staje się zdecydowanie zbyt wielu. Tu mrok rozjaśnia nie nadzieja, ale łuna kineskopu starego telewizora – nowego modelu bóstwa. Co stanie się zatem, gdy Michael znajdzie na śmietniku noworodka? Jest przecież sam dzieckiem. Co podpowie mu instynkt? Jakie imię natychmiast nada znalezionemu dziecku? Czego nauczył się w tym kilkunastoletnim, przyspieszonym do bólu kursie życia? Dla odpowiedzi na te pytania i kulminacyjnego momentu spektaklu naprawdę warto wybrać się do Teatru WARSawy.

Momentami na kolejne sceny przedstawienia trudno jest nie patrzeć przez łzy, a błyskotliwy dowcip słowny już dawno nie smakował w teatrze tak gorzko. Jednocześnie świeżość i porywająca naturalność obojga aktorów - nawet jeśli nieco jeszcze onieśmielonych i z ujmującą pokorą podchodzących do swoich zadań aktorskich - czyni sceniczny przekaz jeszcze bardziej wiarygodnym i dojmującym. Mimo, iż ciężar gatunkowy poruszanych problemów jest szalenie okrutny, całość - przez sposób przekazu, nie pozbawiony swoistej subtelności artykułowanych treści, balansujących między prawdą a kłamstwem - nie traci na finezji. I choć nie ma w realizacji Gieldona rozbudowanej symboliki, przedstawienie zaskakuje uniwersalizmem i nie razi toporną dosłownością.

Grupa młodych twórców stworzyła w Teatrze WARSawy przedsięwzięcie naprawdę godne uznania, imponujące dojrzałością i wrażliwością, choć opowiadające o niedojrzałej i wyzutej z empatii codzienności. Może zatem w tych mrokach beznadziei i żalu iskrzy się jeszcze jakieś światełko?

 

Marek Kubiak
www.teatrdlawas.pl

Copyright by Teatr Konsekwentny 2011 | Design by Kasia Osipowicz | Animations Olga Zmysłowska
bbiMiasto Stołeczne WarszawaWarszawa Europejska Stolica Kultury