zobacz multimedia
Plusik
home projekty o nas repertuar spektakle newsy multimedia kontakt

BOSKI ROMANS

Boski galimatias


Skromny spektakl (choć nawa kościelna zakończona witrażem robi piorunujące wrażenie!), który uwodzi prostotą, inteligencją i poczuciem humoru.
Temat polskiej religijności, który wrócił po Smoleńsku, krzyżu na Krakowskim Przedmieściu i sejmowych debatach nad funduszem kościelnym i stał się jednym z najważniejszych w mijającym sezonie teatralnym, zainteresował także Michała Walczaka. 33-letni dramatopisarz i reżyser w „Boskim romansie” przygląda się potrzebom metafizycznym (i ich manifestacji) otaczających go ludzi. Bogumił (Andrzej Konopka) – 40-letni polski everyman – jest copywriterem, ateistą, partnerem Moni (Agnieszka Przepiórska) i ojcem ich dwójki dzieci. Żeby dodać wiarygodności kampanii reklamowej Holly Banku, w której postacie biblijne i święci zachęcają do zakładania zapewniających zbawienie i dostęp do raju kont i lokat, musi wejść w świat ludzi wierzących. Poznaje katechetkę Benedyktę (Eliza Borowska), uprawiają churching (kościelny odpowiednik clubbingu), który przechodzi we wspólne „życie skromne, ale czyste”. Także Monia szuka swojego powołania: sztuka, klubik dla dzieci, astrokarate, lesbijski związek.
Boski romans” to kolejna zabawna, pełna celnych obserwacji „z życia” komedia Walczaka o szarpaninie wewnętrznej współczesnej klasy średniej. Żyją w świecie zdominowanym przez pieniądz i erotykę, i przez te pryzmaty widzą także życie duchowe, które ma być dla tej męczącej, pieniężno-erotycznej codzienności alternatywą. Skromny spektakl (choć nawa kościelna zakończona witrażem robi piorunujące wrażenie!), który uwodzi prostotą, inteligencją i poczuciem humoru.


Aneta Kyzioł
10 lipca 2012
Polityka

 

Kryzys wzmaga wiarę w Boga


Michał Walczak, autor komedii „Boski romans" o religii i marketingu. Premiera w Teatrze Konsekwentnym

Główny bohater pana sztuki, Bogumił, próbuje ułożyć sobie życie w czasach kryzysu gospodarczego. Czy ekonomiczna recesja mocno określa współczesnych ludzi?
Michał Walczak: Uwierzyliśmy w dobrobyt i stabilizację, które można osiągnąć poprzez ciężką pracę i zaciąganie kredytów. Okazało się, że kapitalizm złożył obietnicę bez pokrycia. Boimy się robić plany na przyszłość i nie ufamy rynkowi, władzy ani ekonomistom. To paradoksalnie twórczy moment. Gdy świat materii zawodzi, popęd do zarabiania czy konsumpcji słabnie - powstaje impuls do duchowych poszukiwań.
Kryzys wzmaga wiarę w Boga?
Obserwując siebie i moich przyjaciół, dostrzegam tęsknotę za szeroko rozumianym sacrum. Męczy nas rola mrówek zasuwających od rana do wieczora, by w weekend wyżyć się w galeriach handlowych. Mamy dość wspólnoty kupowania i ubijania doraźnych interesów. W relacjach z ludźmi - także w pracy - szukamy idei. Pragniemy wiary przekraczającej doraźny kontekst. Równocześnie wstydzimy się otwarcie przyznać do duchowych potrzeb, bo polska religijność pachnie obciachem. To rozdarcie było impulsem do napisania sztuki.
Bohater „Boskiego romansu" pracuje w Holybanku, który wykorzystuje w promocji symbole chrześcijańskie. Sprzedaje np. kredyty jako drogę do zbawienia. To kpina z korporacji?
Tylko częściowo, ponieważ takie są faktycznie strategie nowoczesnego marketingu. Dobrym przykładem były działania Steve'a Jobsa - sakralizował produkty i siebie jako technologicznego guru. Jednocześnie katolicyzm inspirował powstanie języka reklamy, co pokazuje genialna książka Brunona Ballardiniego „Jak kościół wymyślił marketing". Nasz stosunek do konsumpcji ma podtekst religijny. Kredyt staje się zarazem łaską i pokutą. Gdy wydajemy za dużo, czujemy się grzeszni.
W spektaklu „W imię Jakuba S." duet Strzępka - Demirski pokazał uzależnienie od banków jako współczesną formę pańszczyzny. Czy takie myślenie jest panu bliskie?
Należymy do tego samego pokolenia - nasze rozczarowania i traumy są podobne, ale inaczej je wyrażamy. Monika Strzępka i Paweł Demirski użyli metafory pańszczyzny, mnie interesuje styk ekonomii i religii. Mój bohater na początku symuluje wiarę, by jako copywriter stworzyć wizerunek banku jako Kościoła, ale potem doznaje objawienia i naprawdę się nawraca.
Ateista nagle zaczyna wierzyć?
Bogumił żyje między wielkomiejskim światem pogoni za kasą i uzależnienia od psychoterapii a małomiasteczkowym katolicyzmem, z którego wyrósł. Kryzys gospodarczy i osobisty działa na niego jak wehikuł czasu i cofa go do dziecinnej naiwności oraz religijnego zachwytu. Skoro nowa, kapitalistyczna tożsamość nie działa - może wrócić do poprzedniej, katolickiej? Zwłaszcza jeśli impulsem do nawrócenia staje się kobieta
Chce pan pokazać, że wiara jest sexy?
Przecież z religią wiąże się podniecenie, ekstaza. Wystarczy poczytać wizje mistyczek, np. błogosławionej Faustyny Kowalskiej. Nie przypadkiem to właśnie katechetka jest w sztuce kusicielką, bramą do wiary. Bohatera kusi powrót do patriarchalnego świata, który - choć pełen przemocy - uwodzi go ostrym podziałem na role męskie i kobiece.
Pana sztuka to jednak komedia. Czy religia jest w Polsce tematem do żartów?
Po katastrofie smoleńskiej i zagarnięciu katolicyzmu przez prawicę strzelanie do Kościoła to łatwizna. Nie interesuje mnie polityczny aspekt wiary, ale wewnętrzny, jednostkowy. Co wypełnia próżnię po katolicyzmie? Może katolickie wychowanie do życia w poczuciu winy nadal w nas tkwi? Katolicyzm jest odporny na płaskie żarty, to religia paradoksalna i nowoczesna, otwarta na nowe media często bardziej od ideologii świeckich.
Jak pan jako dramatopisarz radzi sobie w czasie kryzysu?
Po tej premierze skupię się na sztuce dla Teatru Nowego w Poznaniu. Będzie to spektakl-seans spirytystyczny. Opowieść o polskim medium międzywojennym. Potem „Polak w kosmosie" dla Teatru IMKA. Kryzys to wspaniały napęd dla dramatopisarza i reżysera, niepokoi, inspiruje, otwiera nowe możliwości. Szkoda, że teatry instytucjonalne słabo z tego korzystają. Na razie więcej emocji wzbudzają rotacje personalne niż premiery. Na szczęście mamy armię utalentowanych aktorów, którzy czekają na wyzwania. Pracując nad „Boskim romansem", który też reżyseruję, jestem zachwycony współpracą z aktorami. Dzięki ich zapałowi z optymizmem patrzę w przyszłość.


Tomasz Gromadka
27-06-2012, ostatnia aktualizacja 27-06-2012 18:02
Rzeczpospolita


Świętość w krainie praskich loftów


Katolicka komedia romantyczna autorstwa Michała Walczaka pt. "Boski romans" jest ostatnią w bieżącym sezonie artystycznym premierą Teatru Konsekwentnego. Autor, a zarazem reżyser spektaklu, tym razem odnosi się do bardzo rozwiniętego we współczesnym świecie i wszechobecnego w codziennym życiu kryzysu wiary człowieka.
Główny bohater przedstawienia, Bogumił (Andrzej Konopka), zajmował się dotychczas działalnością reklamową produktów powszedniego użycia. Tworzył m.in. reklamy musztardy, podpasek czy wkładek laktacyjnych. Pozytywna rozmowa kwalifikacyjna z szefem działu marketingu banku - Debetem (Piotr Ligienza) staje się dla niego szansą na spełnienie zawodowych marzeń. Chodzi o przygotowanie kampanii reklamowej dla HolyBanku. Kampanii nietypowej, bo w swoim głównym zamyśle odnoszącej się do korzeni religijnych, współcześnie kultywowanych przez społeczeństwo. Problem tkwi w tym, że Bogumił odwrócił się od Boga i nie jest już czynnym katolikiem. Za namową szefa nawiązuje relacje ze szkolną katechetką - byłą zakonnicą Benedyktą (Eliza Borowska). Początkowa szorstkość w ich znajomości z czasem przeobraża się w ognisty romans. Firma zaś dostrzega w swoim pracowniku jego wiarygodną kreatywność i szczere nawrócenie. Z tego sukcesu cieszy się także jego partnerka Monia (Agnieszka Przepiórska), z zawodu dekoratorka wnętrz. Kobieta, spędzająca większość czasu w domu, zajmuje się urządzaniem ich nowo kupionego loftu na warszawskiej Pradze. Realizacja własnych planów zawodowych przychodzi jej z trudem. W codziennych problemach pomaga jej terapeuta. Spotkania pary z bardzo pewnym siebie, wyluzowanym Debetem oraz z Misti (Blanka Kaczorowska), od której kupują loft, mają duży wpływ na ich codzienne życie. Misti nie jest osobą zbyt stabilną emocjonalnie. Jeszcze nie znalazła swojej życiowej drogi, a sama o sobie mówi, że "jest kobietą w procesie".
 
Oglądając spektakl nie trudno odnieść  wrażenie, że wybór Andrzeja Konopki do roli Bogumiła to strzał w dziesiątkę. Aktor wyśmienicie wykreował swoją postać, która bawi i wzrusza publiczność. Jest po prostu niezwykle przekonujący.
 
Nie bez znaczenia pozostaje miejsce wystawienia spektaklu. Podziemna scena - piwnica byłej fabryki wódek (warszawskie katakumby) ciekawie odzwierciedla przestrzenie, w których odbywa się akcja dramatu. Są to m.in. duży przestronny loft i wnętrze świątyni. Dzięki takiemu umiejscowieniu realizatorzy uzyskali również świetne efekty dźwiękowe, poprzez niosące się echo. 
 
Reżyser i zespół aktorski w sprytny sposób, przy użyciu interesujących środków wyrazu, wpływają na widza. Zmuszają go do  refleksji i zastanowienia - czy wiara w dzisiejszych czasach jest jedynie formą jakiegoś produktu, przeznaczoną na sprzedaż? Czy może jest to sposób na odnalezienie sensu życia w naszym zwariowanym świecie?
 


Michał Janusz


Nie będziesz służył Bogu i mamonie?


Michał Walczak, autor i reżyser sztuki „Boski romans” w Teatrze Konsekwentnym w Warszawie idealnie „wstrzelił się” w refleksje, które ostatnio mnie zajmują. W jednym z wywiadów, które ukazały się w prasie przed premierą autor stwierdził, że chce sprawdzić, co bardziej określa polską tożsamość: katolicyzm czy kapitalizm.
Tymczasem konflikt pomiędzy powyższymi pojęciami nie jest tak ostry jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Moim zdaniem polskiej tożsamości nie określa w całości żadne z powyższych pojęć. Przyjmując chrzest z rąk Czechów Mieszko I nie tyle włączył Polskę w krąg zachodniej kultury, ile zawiesił kraj w próżni. Polska to outsider wśród państw Europy. Niewiele wspólnego mamy ze Słowiańszczyzną (od innych słowiańskich krajów różni nas choćby alfabet i przyjęte wyznanie), tym bardziej nie jesteśmy zachodnioeuropejskim satelitą wśród krajów słowiańskich. Nasz naród jest niczym gąbka, bezrefleksyjnie wchłania zachodnie wzorce kulturowe i więcej w tym szkody niż pożytku. Po upadku komunizmu Polacy zachłysnęli się kapitalizmem. Jednocześnie procesy, które w starej Europie trwały dziesięciolecia u nas przybrały zawrotne tempo, jak gdybyśmy chcieli nadrobić stracony czas. Przykładem może być tu  sekularyzacja, główny temat „Boskiego romansu”. Michał Walczak wydobył z polskiej rzeczywistości echa i przesłanki raczkującego zjawiska i z często absurdalnych połączeń sacrum i profanum  ulepił materię dramatu.  Autor puścił wodze fantazji, zaproponował  widzom nieco surrealistyczną wizję państwa zeświecczonego na wzór zachodni.
Bohaterem sztuki jest Bogumił, człowiek, który odniósł życiowy sukces. Ma rodzinę, loft, w firmie to najlepszy pracownik. Pracuje dla instytucji finansowej – Holy Bank. Wymyśla kampanie reklamowe, dzięki którym jego pracodawcy zostawią konkurencję w tyle. Kampania jest odpowiednio ostra, szokująca i odważna (jak na polskie warunki). Postaciami reklamującymi usługi banku są święci kościoła katolickiego. W życiu Bogumiła następuje podmiana wartości. Sens jego egzystencji  nadaje praca dla banku, który w swoich sloganach (wymyślonych przez bohatera) używa wyrażeń i obrazów zarezerwowanych dla sfery sacrum, po to aby przyciągnąć klientów do swoich placówek. W świat nabożeństw, zabytkowych kościołów i żywotów świętych wprowadza bohatera Benedykta, ponętna katechetka. Postacie nawiązują ze sobą tytułowy „boski romans”.
Spektakl grany jest w piwnicy fabryki wódek „Koneser” na warszawskiej Pradze. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to niewielka przestrzeń. Widzowie zajmują skromne drewniane ławki naprzeciw wąskiego proscenium. Otaczają ich nagie betonowe ściany i rury. Wnętrze jest chłodne, a pierwsze wrażenie odpychające. Główną rolę w tworzeniu scenografii spektaklu odegra światło. Dzięki niemu żółte miedziane rury zamienią się w krzyże. Najciekawszym rozwiązaniem zastosowanym przez Julię Skrzynecką jest rozszerzenie pola gry w głąb piwnicy. Za rozsuwaną ścianą ukryło  się bowiem duże, ciemne, chłodne wnętrze zwieńczone podświetloną na niebiesko rozetą. Skojarzenie jest oczywiste - kościół, i to nie byle jaki, bo gotycki (o grubych, ceglanych murach, które dają chłód w upalny dzień).
„Boski romans” to atrakcyjne wizualnie przedstawienie z przykuwającym uwagę aktorstwem wszystkich wykonawców. Michał Walczak napisał sztukę na temat, który dopiero nabierze rumieńców w debacie publicznej. Tekst mówi jednocześnie o kondycji duchowej człowieka, dlatego nie mam obaw, że straci na aktualności.

Ksenia Lebiedzińska

 Biznes wkracza do świata sacrum

„Boski romans” stawia ważne pytania, ale jest jednak sztuką zbyt letnią, by rozpalić w widzach chęć do gorętszej dyskusji
Michał Walczak to jeden z najciekawszych polskich dramaturgów młodego pokolenia. Ma świetne ucho na współczesność i potrafi interesująco dialogować z utworami klasyków. „Podróż do wnętrza pokoju" nie bez racji uznana została za twórczy dialog z Różewiczowską „Kartoteką". A „Kac" okazał się interesującym, współcześnie napisanym „Weselem".
„Boski romans", który sam Michał Walczak wyreżyserował w warszawskim Teatrze Konsekwentnym, to próba spojrzenia na niebezpieczny mariaż religii i biznesu, który coraz silniej wkrada się do naszej rzeczywistości.
Czy dzięki kredytom bankowym łatwiej uzyskać zbawienie?
Bohater sztuki, Bogumił, nie przyciąga urodą, nie pasuje do świata celebrytów. Próbuje więc podbić rynek reklamy jako „bardzo przeciętny obywatel", jeden z wielomilionowego tłumu. I jako człowiek wierzący trafia wreszcie na odpowiednią reklamę. Ma promować Hollybank, którego produkty są silnie umocowane w życiu religijnym. Niektóre kredyty są reklamowane jako droga do zbawienia, a niekorzystanie z tego banku ma być uznane za ciężki grzech.
Bogumił pomyślnie przechodzi casting i twórczo podchodzi do powierzonego mu zadania. Wymyśla kolejne, coraz bardziej wyszukane hasła reklamowe. Poszukując własnej drogi do Boga, zaprzyjaźnia się z byłą katechetką, co wywołuje zazdrość żony.
Po udanym wejściu w świat reklamy życie Bogumiła przybiera nieoczekiwane zwroty. Pragnie pozostać wiernym synem Kościoła, ale jako nowoczesny człowiek chce też pokazać, że żyje zgodnie z normami unijnymi. Ta jego swoistość przybiera dość groteskowy wymiar.
Michał Walczak dotyka materii wiary, rozlicza się z pozorami naszej religijności, a także pokazuje niedorzeczność łączenia świata biznesu ze światem sacrum. Robi to w sposób wyważony. I za to mu chwała. Szkoda tylko, że nie może się zdecydować, czy jego sztuka ma być groteską, czy komedią. Ten brak konsekwencji jest w tym spektaklu szczególnie wyczuwalny.
Powstała opowieść zaledwie letnia i zbyt wielowątkowa. Spektakl jednak warto obejrzeć,w pamięci pozostają aktorzy, zwłaszcza Andrzej Konopka jako Polak-Szarak, czyli Bogumił, i upozowany na Kubę Wojewódzkiego Piotr Ligienza jako typowe dziecko świata mediów.


Jan Bończa-Szabłowski
02-07-2012, ostatnia aktualizacja 02-07-2012 10:00
Rzeczpospolita

 

BÓG, REKLAMA I SEKS


,,Projektor Kulturalny": - Dziesięć lat temu opublikował pan - wtedy 22 letni debiutant - pierwszą sztukę ,,Piaskownica", wystawioną rok później. Co zmieniło się przez tych dziesięć lat bardziej , pan, czy rzeczywistość, którą pan opisuje?
Michał Walczak: - Pracuję w teatrze, a to oznacza nieustanne zmiany, spotkania, inspiracje. W ostatnim dziesięcioleciu intensywnie pracowałem, angażując się w wiele projektów. Fascynowała mnie spontaniczność działania, mniej zajmowałem się budowaniem długofalowej strategii. Dzisiaj coraz częściej myślę o stabilizacji.
Jakiej stabilizacji?
Po okresie dobrego zapowiadania się jako dramaturg czy reżyser, przychodzi czas systematycznej pracy nad kolejnymi sztukami i spektaklami. Na ogół wygląda to tak, że grupa twórców zbiera się na kilka miesięcy, tworzy teatr i rozchodzi do kolejnych projektów. Energia rozprasza się, zamiast kumulować. Znudziło mi się bycie wolnym strzelcem. Brakuje mi stabilnego budowania jakiejś wspólnoty twórczej.
Na potwierdzenie wartości nie może pan chyba narzekać. Jest pan jednym z najczęściej granych autorów, reżyseruje pan. Jest sukces, jest stabilizacja.
Brakuje mi dłuższej współpracy z jednym zespołem. Przyjaźń zawodowa z grupą aktorów może dać niesamowite efekty artystyczne. W Polsce dramatopisarz jest zatrudniany dorywczo, od projektu do projektu. W krajach anglosaskich, w Niemczech pisarze wiążą się z konkretnymi scenami. Dramatopisarz ma czas, żeby się skupić, zrobić dokumentację, zadbać o to, żeby spod jego ręki wyszedł tekst przeznaczony do grania, dla konkretnych aktorów.
,,Boskim romansem" próbuje się pan związać z Teatrem Konsekwentnym?
"Boski romans" powstaje dzięki stypendium Młoda Polska, jest niezależny od trendów, zamówień, koniunktury. Wymarzonym miejscem dla takiego projektu jest Teatr Konsekwentny - najważniejszy warszawski teatr niezależny. Zobaczymy czy ,,Boski romans" będzie początkiem dłuższej współpracy, wiem na pewno, że uskrzydla mnie praca z aktorami omijająca procedury instytucjonalne, zespoły, dyrektorów, bufety, itd. I niesłychanie inspiruje miejsce, w którym odbędzie się spektakl - piwnica byłej fabryki wódek. Warszawskie katakumby.
Ale dlaczego wybrał pan akurat Konsekwentny?
To teatr, który konsekwentnie eksperymentuje i zaprasza do współpracy nowych twórców. Stolicy potrzebny jest silny nurt niezależny. Warszawa wydaje na teatr najwięcej ze wszystkich polskich miast, powinna stać się więc centrum innowacji, np. repertuarowej. Duże teatry na ogół powielają schematy, boją się zaryzykować.
No właśnie, dlaczego?
Myślę, że etat w instytucji kultury jest często bardziej zabezpieczeniem życiowym niż pracą dla rozwoju innych. Dlatego większą skłonność do ponoszenia ryzyka mają struktury powstałe z pasji, grupy sklejone jakąś ideą, nie tylko kasą. Dlatego warto uczyć się od grup takich jak Teatr Konsekwentny, obecnie - Konsekwentny Koneser. Myślę, że przyszłość należy do jakiejś formy kompanii teatralnej.

DARIUSZ WILCZAK
Projektor Kulturalny

 

„Boski romans” w Teatrze Konsekwentnym

Na sztukę trafiłam przypadkiem, dzięki konkursowi w Radiu Pin (pozdrawiam ekipę!).
Szczęście, że nie miałam czasu zapoznać się z recenzjami w sieci, gdyż prawdopodobnie nie dotarłabym na odległą Pragę. Dlaczego?
„Pierwsza w Polsce katolicka komedia romantyczna.”
„Katolicka komedia romantyczna autorstwa Michała Walczaka…” Katolicka komedia romantyczna? Takie można oglądać co tydzień w kościele. Popularnie nazywane są >ślubem<, a często z komedii romantycznej przeobrażają się w dramat społeczny. Na szczęście na sztukę dotarłam i przejdźmy do wrażeń.
Pierwsze co nas zaskoczyło to miejsce. Byłam wcześniej w Konsekwentym w tym miejscu (na „Rewolucji Balonowej” – wyśmienita monodrama!), więc od razu udaliśmy się do Sali, a tu niespodzianka – pusto. Wracamy więc i zostajemy skierowani na schody do piwnicy… A tam rury i rząd drewnianych ławeczek ustawionych od najniższych do co raz wyższych. Nieco zdziwieni zajęliśmy miejsca pod koniec. Nawet się ucieszyłam nie sięgając stopami do podłogi – jak dziecko jedzące lody na ławce w parku.

Sztuka zaczyna się nietypowo. Główny bohater grany przez Andrzeja Konopkę, niczym prowadzący grupę wsparcia, bądź wspólnotę religijną zwraca się do widowni. Zapowiada też, że zobaczymy tu historię jego upadków i nawrócenia. Brzmi groźnie i nieco nudno… Za chwilę jednak na scenę wkracza Piotr Ligienza i rozpoczynają się salwy śmiechu! Otóż okazuje się, że występ, którego byliśmy świadkami to projekt kampanii reklamowej „HollyBanku”. Główny bohater to zapalczywy atesita copywriter, który właśnie dostał życiową szansę. Projekt jednak zmienia nie tylko jego sytuacje zawodową…
Ma rodzinę, pracę i „loft” na Pradze, a jednak nie jest szczęśliwy. Pochłania go praca, kłóci się z żoną. Rozmowa, które zamienia się w wymianę krzyków z katechetką staje się początkiem zaskakującej znajomości. „Czy można się nawrócić dla kobiety? Czy kościół może być sexy? Banki i kasa. Polaku? Czy można się nawrócić dla kobiety? Czy kościół może być sexy? Banki i kasa. Święci i ladacznice. Zmysłowe katoliczki i neurotyczne ateistki. Rozwody i śluby. Marketing i churching. Wizje i prowizje.” Wszystko podane z dużą dbałością o widza i oprawione rewelacyjną scenografią.
Sam Konsekwentny jest miejscem specyficznym. Już samo to, że nie ma stałego adresu, stałej sceny jest rzeczą niecodzienną. Wystawia „tam, gdzie pozwolą”. Przez długi czas była to Stara Prochownia. Aktualnie na Pradze w Wytwórni Koneser przy Ząbkowskiej (była fabryka wódki).  Nie mamy tu majestatyczności Teatru Narodowego, czy nawet elegancji Bajki. Założycielem Konsekwentnego jest Adam Sajnuk (aktor, reżyser teatralny, scenarzysta) w 2010 roku uhonorowany nagrodą Feliksa Warszawskiego za przedstawienie „Kompleks Portnya”.
Jedyny mankament, który zaczęliśmy odczuwać w drugiej połowie widowiska, to owe ławeczki. Przy wyjściu okazało się jednak, że organizatorzy wcale o naszych pupach nie zapomnieli, tylko położyli poduszki w mało widocznym miejscu…
Jeśli będziecie mieli okazję, warto zobaczyć.
 

Nie-boski romans


Teatr Konsekwentny zaprezentował ostatnio swoją najnowszą sztukę „Boski romans”, którą określił jako „pierwszą katolicką komedię romantyczną”. Jednak fakt, że mówimy o Bogu, o Kościele czy po prostu o wierze nie czyni z nas od razu ekspertów od spraw katolicyzmu bądź samej teologii.
Spektakl zaczyna się dość obiecująco – czterdziestoletni mężczyzna po przejściach, który brata się z publicznością (schodzi z sceny, prowadzi dialog z widzami, zachęca ich do otwartości) z przejęciem opowiada o swoim nawróceniu. Robi to w sposób bardzo przekonywujący – padają wielkie słowa na temat poszukiwania sensu życia, odnajdywania celowości w działaniach. Jest kajanie się z powodu swojej grzesznej przeszłości, nadzieja na dobrą przyszłość, radość z odnalezienia Boga i tak dalej, i tak dalej. Monolog może trochę na wyrost, naiwnie, ale przekonywująco. I nagle wszystkie te wielkie słowa pryskają jak bańka mydlana – mężczyzna okazuje się twórcą kampanii reklamowej dla firmy Holly Bank. Główny cel to sprzedaż. A żeby coś sprzedać, trzeba sprawić, by produkt stał się rozpoznawalny, by się o nim mówiło w kolejce do warzywniaka i w przerwie na papierosa. By wszyscy o nim mówili. W społeczeństwie, w którym ponad dziewięćdziesiąt procent obywateli deklaruje się jako katolicy – kampania ukierunkowana właśnie na to wyznanie wydaje się strzałem w dziesiątkę. Nie każdy musi się przecież decydować na kredyt w banku, ale każdy (większość na pewno) chodzi w niedzielę do Kościoła albo przynajmniej od święta ma z nim kontakt.

I w ten oto sposób stajemy się świadkami bezwzględnej walki o klienta, odwołującej się do tradycji, wiary, pewnego poczucia tożsamości. Wspomniany copywriter jest niezrównany w tworzeniu religijnych spotów reklamowych – mamy więc do czynienia z nawróconymi grzesznikami, szukającymi w Holly Banku ucieczki od złego, ze świętymi, którzy w Holly Banku upatrują swego zbawienia, nie brakuje sloganów takich jak: „Zejdź z krzyża – satysfakcja gwarantowana”. Wszystko by sprowokować, zwrócić uwagę publiczności, zachęcić do kupna. Bo przecież Holly Bank, to bank każdego katolika. Nasz spec od reklamy o ironicznym w tym kontekście imieniu Bogumił (to znaczy – miły Bogu) poszukując inspiracji robi „research” z pomocą katechetki swojego syna – razem wyruszają na „churching” i właśnie podczas jednej z wycieczek po warszawskich kościołach, Bogumił zakochuje się w swojej przewodniczce. Porzuca żonę, z którą i tak nie był szczęśliwy i zaczyna wieść żywot „nawróconego chrześcijanina”.

Bardzo dużo można by napisać o postaciach „Boskiego romansu”. Jest wśród nich żona Bogumiła, wcielająca się w rolę „typowej kobiety z wielkiego miasta” – z depresją, niezłomną wiarą w własną wielkość, wiecznym niezadowoleniem i zblazowaniem. Poza tym: młodziutka dziewczyna sprzedająca mieszkania – rozchwiana, czerpiąca z życia wszystko, czego zapragnie (vide: wszystko to, co serwują jej mass media, wszystko, co jest na topie); a także młody wilk z Holly Banku – pewny siebie, nonszalancki, nieco „zwariowany”, uwielbiający hedonizm, konsumpcję oraz katechetka – pobożna, cicha, delikatna, rozmodlona, gorsząca się na dźwięk przekleństw. Można by dużo o tych postaciach pisać, ale najważniejsze, jest to, że każda z nich jest skrajnym obrazem pewnego stylu. Są to postacie albo czarne, albo białe – nie ma nic pomiędzy. Są tak przejaskrawione, że aż nudne i bardzo łatwo przewidzieć ich zachowanie.

Taka też jest cała „katolicka komedia” – mamy zagorzałych przeciwników katolicyzmu („mama Bogumiła słucha Radia Maryja, mówię mu, że powinien iść z tym na terapię”) w konfrontacji z broniącą swych przekonań katechetką. Ale, tak jak to już zostało przedstawione na początku, nie wystarczy pisać o chrześcijaństwie, aby wiedzieć czym ono jest. Najpierw wypadałoby poznać źródła, historię, w tym też patrologię, nie tylko przekaz medialny. O ile postacie, które wierzą jedynie w wartości europejskie i humanistyczne zostały ukazane w miarę trafnie, o tyle postać katechetki nie jest szczera czy przekonywująca. To tylko jeden z kolejnych obrazów wypaczonego spojrzenia na chrześcijaństwo. Rozmodlona (modlitwą nerwową i desperacką), z zakonną przeszłością (w zakonie przeszkadzała jej cisza, więc odeszła), z misją nawracania świata (ale tylko tej jego części, która jej się spodoba), rozentuzjazmowana „churchingiem” (zwiedza kościoły i zachwyca się w freskami, jakby za chwilę miała przeżyć orgazm) jest bardziej karykaturą chrześcijanina niż jego rzeczywistym obrazem.

Zaletą „Boskiego romansu” są ciekawe dialogi i momentami naprawdę bardzo śmieszne kwestie. Niemniej jednak, nie są one w stanie obronić całego spektaklu. Możemy się pośmiać, możemy wyjść rozbawieni, ale jest to bardziej forma wyśmiewania się niż czystej rozrywki. W opisie spektaklu znajdują się pytania: ile katolika we współczesnym Polaku? Czy można się nawrócić dla kobiety? Czy kościół może być sexy? Nie można na nie znaleźć odpowiedzi w tej sztuce, przede wszystkim dlatego, że są to pytania źle postawione, fałszywe, wypaczające sens wiary (już nie tylko samego chrześcijaństwa). Po pierwsze – nie pytajmy ile katolika we współczesnym Polaku, jeżeli nie rozumiemy definicji „katolicyzmu”; po drugie – w kontekście „Boskiego romansu” nawrócenie powinniśmy rozumieć jako zwrócenie się do Boga, tak więc „nawrócenie się dla kobiety” jest sformułowaniem pustym semantycznie; i po trzecie wreszcie – pytajmy „dlaczego?”, a nie „jak?” – zwraca nam na to uwagę nie tylko szeroko pojęta hermeneutyka, ale i zwykła przyzwoitość. Jedyne pytanie, jakie można postawić w kontekście „Boskiego romansu” to pytanie – po co ta sztuka powstała? Jednak nie znajduję na nie odpowiedzi.

Paulina Aleksandra Grubek
Dziennik Teatralny Warszawa, 12 marca 2013

 

Copyright by Teatr Konsekwentny 2011 | Design by Kasia Osipowicz | Animations Olga Zmysłowska
bbiMiasto Stołeczne WarszawaWarszawa Europejska Stolica Kultury